fbpx

Od zawsze byłam dość aktywna. Jako studentka tańczyłam w Klubie Tańca Towarzyskiego w Krakowie, dużo czasu spędzałam na pływalni, aż w końcu zetknęłam się z jogą…

A zaczęło się tak. W pewnym momencie mojego życia dopadła mnie śmiertelna choroba, z którą walczyłam dzielnie przez kilka miesięcy osiągając “nibysukces”. Rozpoczęłam rehabilitację z Panią, która wprowadzała do naszych zajęć ćwiczenia z elementami jogi. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to były “asany”. Bardzo mi się spodobało.

Po przeprowadzce z Bemowa na Mokotów i po zainstalowaniu komputera, pierwszą informacją, której szukałam w internecie była gimnastyka z elementami jogi, która byłaby w pobliżu mojego nowego domu. Wynalazłam kilka adresów i sięgnęłam po telefon. Skończyło się na pierwszym połączeniu, dodzwoniłam się do Pracowni Dobrego Zdrowia (1. nazwa ośrodka Yoga Medica – przyp. red.) przy ul. Racławickiej, gdzie zostałam bardzo przyjaźnie potraktowana. Pamiętam dokładnie, to było 10 stycznia 2006 roku. Bartek (Niedaszkowski – przyp. red.) zachwycił mnie od pierwszych zajęć i tak mi zostało do dziś. Ufam mu bezgranicznie i o dziwo, nie tylko w temacie jogi.

Utthita parśvakonasana

Utthita parśvakonasana

Początki były trudnawe, rozpoczęłam jako emerytka, w tzw. trzecim wieku i w dodatku, jako inwalidka drugiej grupy. Pamiętam taki obrazek: narzekałam, buntowałam się, że nie mogę napiąć tych “czworogłowych”, a Bartek powiedział mi wtedy z naganą: “Popatrz na tę 80-letnią Amerykankę – ona potrafi, a Ty nie?”. Więc się starałam, wylewałam poty, a gdy przychodziłam do domu, zwalałam się od razu na kanapę pod kocyk. Z czasem moje “flaki” stały się mięśniami czworogłowymi (czy innymi) i mam ich świadomość.

Pamiętam inny fakt. Kiedyś dopadła mnie chandra: “za jakie grzechy mam się tak męczyć” i przestałam chodzić na zajęcia przez parę tygodni. I wtedy Bartek do mnie zadzwonił pytając, co się ze mną stało, dlaczego nie przychodzę do Pracowni. To był dla mnie bardzo wzruszający moment. Postanowiłam nigdy więcej nie przysparzać Bartkowi kłopotów. Tłumaczył mi, że wiek się nie liczy, że liczy się tylko chęć do ćwiczeń i wiara w siebie. Więc uwierzyłam, tym bardziej, że zaczęłam odczuwać dobrodziejstwo jogi pod każdym względem. Gdy mimo to miewałam kryzys, przypominałam sobie inne słowa Bartka: “Popatrz na swoje koleżanki, czy któraś z nich potrafi wisieć na linie u sufitu?”

Moja historia z jogą - Ela Ha

Wiszenie na linach

W styczniu tego roku zaczęłam dziesiąty rok mojej obecności w Yoga Medica, a obecnie jestem jedną z członkiń Klubu Yoga Medica. Pokochałam tę salę z drabinkami i zespół rehabilitantów, którzy z sercem i wytrwałością naprawiają nasze kręgosłupy. Marta jest nie do zastąpienia. A jeśli potrzebujesz pomocy – chętnie Ci ktoś pomoże (hej, Marek!). Ludzie u nas ćwiczący są bardzo zaangażowani. Przewinęło się tak wiele osób. Byli tacy, co przyszli na parę zajęć i zniknęli. Ale większość zostaje na bardzo długo i Ci, są jacyś wyjątkowi. Cudownie jest pracować z ludźmi młodymi, pozytywnie nastawionymi do życia. Uwielbiam ćwiczyć obok Ani i Zuzi, a potem iść z nimi do “Śniadaniowni”, aby po prostu pogadać.

Obecnie po sesji nie idę odpoczywać do domu, wręcz przeciwnie – nabieram sił i chęci do wszelkiej aktywności (teatr, koncerty, spotkania ze znajomymi, zajęcia jęz. angielskiego w szkole językowej). Nie chciałabym popełnić grzechu pychy, ale odkąd ćwiczę w Yoga Medica, to mimo moich lat, czuję się pełnosprawna i w rozmowach o chorobach jakoś nie uczestniczę – oby tylko tak dalej. Bywa czasem, że nie chce mi się rano wyjść z domu, szczególnie zimą. Ale kiedy stanę przy oknie i ujrzę przechodzącą starszą panią zgiętą w pół, która idzie opierając się o lasce, ciągnąc za sobą wózek, to w pięć minut ogarniam się i wybiegam z domu na Racławicką 28. Wchodząc na salę czuję, że jestem na właściwym miejscu.

Świeca na krześle na Majówce Z Yoga Medica - Ela Ha

Świeca na krześle na Majówce Z Yoga Medica

Muszę jeszcze napisać dwa zdania na temat wyjazdów z Yoga Medica, które prowadzi Bartek. Byłam już kilka razy, m.in. na pierwszym wyjeździe na Mazurach, potem w Brzozówce i na Majówkach w Sromowcach Wyżnych. Jest rewelacyjnie. Gdy bałam się, że nie dam rady ćwiczyć 2 razy dziennie, Bartek powiedział, że nie nie muszę być na wszystkich zajęciach i mogę odpocząć. Nigdy jednak nie opuściłam żadnych zajęć. Po prostu chciało mi się ćwiczyć, gdyż Bartek podchodził do mnie i do reszty uczestników indywidualnie. A w dodatku wiedziałam, że po zajęciach zawsze czeka mnie nagroda w postaci pysznych, zdrowych posiłków przyrządzanych przez Bartka oraz spacery w pięknych okolicznościach przyrody z grupą wspaniałych ludzi.

Czasem jednak o jedno się martwię. Co zrobię, jeżeli “nagle” okaże się, że jestem już “w czwartym wieku” i nie będę w stanie chodzić do Pracowni. No cóż, nic na to nie poradzę. Wtedy włączę sobie w domu Radio Nostalgia, podłączę nowy laptop do telewizora i będę przeglądać zdjęcia z życia klubowego i patrzeć jak Marta pod okiem Bartka robi niesamowity pokaz asan.

Ela Ha