fbpx

Trzecie miejsce w naszym konkursie zajęła Aleksandra Szalewicz! Gratulujemy 🙂 Bez zbędnego wstępu zapraszamy do lektury!

Początek moich kontaktów z jogą i ośrodkiem na Racławickiej to jesień 2006 roku.
Aż trudno mi uwierzyć, że to już dziewiąty rok moich zmagań z jogą w Yoga Medica, a przedtem w Pracowni Dobrego Zdrowia.
Prawdziwa ze mnie weteranka tego coraz bardziej popularnego ośrodka fizjoterapii jogą dla przypadków z problemami. Mogę przyznać, że sporo w tym czasie udało mi się zrobić, choć pewnie wiele osób może sądzić, że po tylu latach to już sypiam w pozycji lotosu i medytuję godzinami.
To nie tak – dla mnie liczy się osiągnięta świadomość własnych ograniczeń i wytrwałe próby przesunięcia tych granic jeszcze o milimetr, choć na to czasem potrzeba tygodni i miesięcy.
Lat przybywa i czasem trudno zmusić swoje ciało do jeszcze większego wysiłku, jednak joga stała się nieodzownym elementem mojego życia. Kilka dni przerwy i już czuję, że ciało sztywnieje i domaga się ćwiczeń.
Kiedy zaczynałam, już jako kobieta 50plus, byłam około 10 lat „po przejściach” w postaci operacji kręgosłupa (dyskopatia) i późniejszych staraniach w miarę normalnego funkcjonowania z bólami kręgosłupa w różnych miejscach, w tym także dość oddalonych od krytycznego odcinka lędźwiowego.
Przez te lata po operacji szukałam pomocy korzystając z zabiegów rehabilitacyjnych i/lub terapii manualnej kilka razy w roku, z efektem raczej krótkotrwałym. Niezbyt wesoło się to przedstawiało.

Skąd się więc wziął pomysł jogi ?
Sama bym na to nie wpadła – podsunął mi go terapeuta w Carnac (Bretania) gdzie spędziłam tydzień na thalassoterapii – taki prezent od siostry na moje okrągłe urodziny.
Choć nigdy nie byłam typem „sportowym”, na fali dobrego nastroju po udanych wakacjach postanowiłam spróbować, nie mając najmniejszego pojęcia, o co tu chodzi.

Dlaczego Pracownia, jak tu trafiłam?
Może to dobry duch nade mną czuwał, bo nie sądzę, abym się zdobyła na eksperymentowanie z różnymi szkołami.
A tak na serio: zdecydowała lokalizacja – po prostu szukałam czegoś niedaleko pracy i domu czyli na Mokotowie. A jak już spróbowałam, to nie miałam wątpliwości, że to właściwe dla mnie miejsce. Oczywiście to zasługa Bartka – jego profesjonalnego i rzeczowego podejścia do problemu, cierpliwości i wytrwałego zachęcania do nie ustawania w wysiłkach.

Początki były bardzo trudne i bolesne, ciało sztywne i oporne, nieprzywykłe do regularnego wysiłku, mięśnie zwiotczałe, stawy – lepiej nie mówić. Niektóre z asan to była prawdziwa tortura. A do tego jeszcze trzeba było oddychać!
Najtrudniej było pracować nad świadomością własnego ciała, starać się rozumieć co się dzieje i akceptować rozliczne ograniczenia, na które „zarobiłam” przez całe lata. Po operacji traktowałam swoje ciało jako wroga, bo mnie zawiodło, zdradziło, a teraz trzeba było na nowo się z nim zaprzyjaźnić.
Aby całkiem się nie zniechęcić postanowiłam przyjąć zasadę równości: 10 lat zaniedbań (choć po prawdzie było ich dużo więcej, bo skąd niby ta dyskopatia), to teraz 10 lat odrabiania. Dziś już całkiem blisko do końca tego terminu, ale wygląda na to, że przyda się jeszcze kolejnych 10 lat.

Efekty „widać, słychać i czuć” choć wciąż jest wiele do zrobienia. Na pewno niektóre ograniczenia są nie do pokonania (nie te lata), ale jak to kiedyś usłyszałam od Bartka na sesji: Joga to droga, dążenie do celu. To mnie przekonuje, ideał gdzieś tam jest, a ważne jest działanie we właściwym kierunku.
Dla mnie liczy się już istotna poprawa komfortu życia, umiejętność radzenia sobie z dolegliwościami i przekonanie, że może być jeszcze trochę lepiej.

Pracownia/Yoga Medica okazała się być dla mnie optymalną propozycją, przede wszystkim czuję się tu bezpiecznie.
Miło było patrzeć na systematyczny rozwój ośrodka, nowych instruktorów, pełnych entuzjazmu i chęci do pomocy, na coraz to nowe osoby pojawiające się na zajęciach, chętnych przybywa z każdym rokiem.
Zastanawiam się czasem ile opakowań środków przeciwbólowych nie zostało sprzedanych przez te 10 lat dzięki istnieniu Yoga Medica. Biedny przemysł farmaceutyczny!