Rok z jogą

Yoga Medica to nie pastylka,
nie maść, nie syrop. Ulotna chwilka,
którą poświęcisz na ćwiczenia
konstrukcję ciałka (na lepszą!) zmienia.

Rok jeden minął (szybko, bo z górki);
z rekomendacji zaczęłam córki:
„mówią powoli, jasno, wyraźnie,
a więc zrozumieć będzie Ci raźniej”.
I miała rację, kochane dziecię
lepszych tre(s)nerów nie ma na świecie!

Marta uśmiecha się prześlicznie
(na szczęście niezbyt diabolicznie)
bo jest aniołem cierpliwości,
co nigdy na nas się nie złości
i wciąż poprawia niestrudzenie
– dobrze zrobione? – to złudzenie…

Natalii spokój niewymuszony
sprawia, że „porządkują się atomy”
w cielsku, co ciężko się wygina
(raczej kij jestem, niż sprężyna…)

Bartek potrafi czynić cuda,
bolący przywodziciel uda
ćwiczenia dostał „do domu” trzy
i od pół roku już mnie nie ćmi.

Artur dociskał, aż trzeszczało
ale na szczęście nie pękało…

Magda subtelną jest panienką,
lecz nas poprawia twardą ręką.

Początek trudny niesamowicie –
trwa walka o „elastyczne” życie…
Asan po roku znam 3 rodzaje
(rok to niedługo? – tak mi się zdaje):

– boskie, utkane z samej radości –
dusza ze szczęścia w obłokach gości;
– emocjonalnie obojętne,
łatwe, trudne, ciężkie i piękne;
– i te stworzone dla mego dobra,
a niech je zeżre żarłoczna kobra!

Za „placyk zabaw” u Marteczki
dam się pokroić w kawałeczki.
Ujrzeć tam można różne sztuki
i choć nie starczy rok nauki
żeby je zrobić – ni dwa, ni pięć,
to za dwadzieścia? – wystarczy chęć…!

Kilka królewskich moich asanek,
rozjaśnią każdy mglisty poranek,
po nich się czuję jak „młody buk”
(bez kręgosłupa, ramion i nóg).
I to nie błąd ortograficzny,
młody buk krzepki jest – i śliczny.

Zamiast psa sama wiszę na linie
nietoperzowi czas miło płynie.
Nie muszę robić nic, tylko wiszę,
pieśni rycerskie w uszach słyszę,
jak powiew wiatru gdzieś na grani,
jak zjazd na nartach w dół otchłani,
jak żagiel, co się z rąk wyrywa,
tak bardzo jestem szczęśliwa…
(A tak mi mocno dała w skórę:
nóg nie umiałam podnieść w górę,
doprowadzała do rozpaczy –
jak tu, u licha, się zahaczyć?!
A dziś nie rozumiem dlaczego –
to przecież nie jest nic trudnego…)

Stanie na barkach na stenderze:
stender to fantastyczne zwierzę,
co nie ugryzie, nie zaszczeka,
zawsze przyjazne dla człowieka.
Humor najgorszy mi poprawia,
może to głowa w dybach sprawia?

Świeca na krześle – balsam na duszę!
Równo ułożyć kocyki muszę
i wałek także wyrównać grzecznie,
bo wtedy mogę ćwiczyć bezpiecznie.
Zjeżdżam z krzesełka, nogi – siup – w górę,
głową nie kręcić (dostałam burę),
oczy zamykam, odpływam w dal,
cisza na morzu tak krótko – żal
(nawet gadanie mnie nie nęci
– na pogawędkę nie mieć chęci…?!)

Pługiem zakończyć – akcent rolniczy.
Pług na drabince cierpliwość ćwiczy,
gdy schodzę niżej, uwierzyć mogę:
kiedyś wygram – zdobędę podłogę!

Półksiężyc świeci blaskiem złudnym –
z początku trudny, piekielnie trudny
lecz w swej postaci imponujący,
warto próbować (na nogach drżących),
łopatki, biodra do drabinki
(tu kleju trzeba odrobinki).
Dwieście czy tysiąc upłynie nocek,
zanim na boczek odłożę klocek?
Nie wiem doprawdy, czy któraś asana
w tylu wariantach jest wykonywana
i nie dam sobie uciąć głowy,
że już widziałam efekt końcowy…

Najmilszy z psów, to pies cyrkowiec,
na linie wisi (nie na głowie).
Delfin dostojnie przez salę płynie,
poziomo, skośnie lub na drabinie.

„Parszywka” jest parszywie trudna
(nawet z wyglądu nie jest cudna):
barki od uszu, proste łokcie,
palce szeroko (oj, paznokcie),
plecy proste, stopy aktywne,
brzuch do podłogi – trudne, dziwne,
udka napięte, broda do góry
nie da się – wychodzę ze skóry!
Firmowo – Parśvottanasana,
nie lubię wieczorem, ni z rana…

Bartek próbuje nas na poważnie
czegoś nauczyć. Mogę odważnie
przyznać – joga to poważna sprawa
lecz przede wszystkim zabawa!
Czy może być coś weselszego,
niż uszczknąć krztynę niemożliwego?!
Nieraz ze śmiechu prawie się duszę –
jak zrobić to, co zrobić muszę?
Ogon pod siebie, na dół bareczki,
aktywna klatka, napiąć czwóreczki,
ogon do góry, do dołu klatka… –
ja? – Zardzewiała kołatka?

A dzisiaj jestem „w skowronkach” cała
bo wiem – joga naprawdę działa;
wracam pomału do aktywności
które (myślałam) już do przeszłości
należą. Więc ćwiczę, bólom na złość,
aż się zamęczą i będą mieć dość…
A jeśli jakiś znów mnie dopadnie,
to po asanach przechodzi snadnie.

Plany mam takie (zgodne z mą wolą):
robić to wszystko, na co pozwolą
nasi kochani instruktorzy;
do zabraniania nie są skorzy,
skąd znają nasze możliwości –
nie wiem – być może to zdolności…

I płynie życie emeryta,
a joga go za serce chwyta…